Historia współczesna. - Woldenberg. W województwie zielonogórskim, półtora kilometra od centrum Dobiegniewa, Niemcy zbudowali obóz jeniecki Woldenberg. Oflag II C to skrót oficjalnej nazwy. Na przełomie 1939 i 1940 roku budowało go ponad pięciuset polskich jeńców wojennych. W 1940 roku za drutami osadzono sześć tysięcy oficerów
W czasie gdy w Kijowie świętowano Dzień Niepodległości Ukrainy, separatyści w Doniecku wystawiali na pokaz jeńców ukraińskich, wyzywając ich od „faszystów”. Podczas gdy w Kijowie 1500 żołnierzy defilowało na Majdanie i prezydent Ukrainy Petro Poroszenko zapowiadał dodatkowe środki na cele obronne (w sumie ponad 2 mld euro), w Doniecku maszerowali wystawieni na pokaz jeńcy wojenni. Donoszą o tym reporterzy AFP oraz naoczni świadkowie, z którymi rozmawiała agencja Reutera. Są też już zdjęcia przedstawiające to upokarzające widowisko: widać na nich mężczyzn prowadzonych po ulicach Doniecka. Wiele wskazuje na to, że są to pojmani żołnierze ukraińskich sił rządowych. Idących z opuszczonymi głowami mężczyzn, strzeżonych przez uzbrojonych rebeliantów, piesi obrzucają wyzwiskami. Upokarzanie i poniżanie jeńców wojennych jest zakazane Konwencja o traktowaniu jeńców wojennych (III Konwencja Genewska) zakazuje między innymi zamachów na godność osobistą jeńców wojennych a w szczególności poniżającego i upokarzającego traktowania. Demonstracja siły Kijowskie przywództwo starało się dziś zademonstrować siłę na Majdanie: setki żołnierzy, pojazdy opancerzone, samochody ciężarowe, wyrzutnie rakietowe. Prezydent Poroszenko zapewnił wprawdzie, że Ukraina nie chce wojny: „wybieramy pokój”, ale w tym samym wystąpieniu zapowiedział, że zwiększy budżet na obronę. Końca walk nie widać Zarówno w obwodzie donieckim jak i w Ługańsku, w pobliżu granicy z Rosją, w minionych dniach raz po raz dochodziło do gwałtownych starć. Według ONZ, w walkach we wschodniej Ukrainie, zginęło ponad 2000 osób. Dziś granaty uszkodziły szpital i prosektorium w Doniecku. Brak informacji o ofiarach. Nie dalej jak wczoraj ( kanclerz Niemiec Angela Merkel podkreśliła w czasie wizyty w Kijowie, że uregolowanie konfliktu powinno nastąpić w sposób pokojowy. AFP, Reuters / Iwona D. Metzner
- W przesłanych 20 tomach dokumentacji śledczej znajdują się listy wywozowe (listy śmierci) z obozu ostaszkowskiego wraz z potwierdzeniami odbioru z Zarządu do Spraw Jeńców Wojennych NKWD Dwa lata temu napisałem do „Rzeczpospolitej" felieton o konieczności ubiegania się przez polski rząd o odszkodowania wojenne od Niemiec. Miałem wówczas nadzieję, że ten problem jest na tyle ważny z punktu widzenia polskiego interesu narodowego oraz elementarnej sprawiedliwości dziejowej, że nikt nie ośmieli się go zawłaszczyć dla własnych, partykularnych interesów politycznych. Niestety, myliłem się. Sprawa, z którą wiąże się niewyobrażalna tragedia milionów ludzi, stała się czymś w rodzaju zakładnika politycznego. Politycy postanowili potraktować kwestię odszkodowań wojennych jako rodzaj straszaka używanego jedynie podczas ewentualnych sporów z Berlinem o wysokość dotacji unijnych. To postawa skrajnie niemoralna. Odszkodowania wojenne nie powinny nigdy być narzędziem polskiej polityki zagranicznej. Kwestia reparacji za zbrodnie wojenne III Rzeszy nie jest problemem politycznym, ale zagadnieniem prawnym. Nie jest też próbą ukarania współczesnych Niemców za czyny ich dziadków i rodziców, ale zwyczajnym upomnieniem się o elementarną sprawiedliwość. Chodzi o zasadę doskonale znaną Niemcom, że ogół praw i obowiązków należących do spadkodawcy przechodzi na spadkobiercę. Dotyczy to wszystkich zobowiązań. Z przyczyn oczywistych polscy politycy nie powinni się zatem spierać na forum publicznym o to, czy należą nam się odszkodowania, ale co zrobić, aby sprawnie uzyskać tę rekompensatę. To sposób realizacji tego zadania jest wyzwaniem, a nie dowiedzenie niemieckiego ludobójstwa i wandalizmu. Ta sprawa nie może wracać jedynie przy okazji kolejnych kampanii wyborczych. Odszkodowania dla Polski Zgodnie z zasadą retrybutywizmu zbrodnia winna być ukarana bezdyskusyjnie i proporcjonalnie do czynu i winy sprawcy. A ta w przypadku niemieckiej napaści i terroru okupacyjnego nie pozostawia żadnych wątpliwości. Dlatego właśnie chcę przypomnieć o odszkodowaniach w kolejną rocznicę napaści III Rzeszy na Polskę. Wybitny krakowski teoretyk prawa prof. Edmund Krzymulski ostrzegał: naród, który raz odstąpi od zasady sprawiedliwości, nie będzie przestrzegał tej najważniejszej reguły sądzenia także w przyszłości. Nie możemy oczekiwać szacunku dla heroizmu naszych dziadków i ojców, odkłamywania historii o naszej roli w II wojnie światowej, rzetelnych światowych badań historycznych na temat Polski, jeżeli nie potrafimy się upomnieć o to, co nam się zwyczajnie należy. I nie dajmy się zastraszyć cynicznymi pogróżkami o końcu Unii Europejskiej. Ta wspólnota musi być budowana na prawdzie i sprawiedliwości historycznej. Inaczej, zatruta kłamstwem, rozpadnie się jak Święte Przymierze 100 lat temu. Zgodnie z prawem międzynarodowym reparacje wojenne to forma rekompensaty finansowej wypłacanej przez tę stronę konfliktu zbrojnego, która dokonała napaści bez wypowiedzenia wojny i łamała przy tym postanowienia konwencji haskich z 1899 i 1907 roku. Przykładów łamania przez Niemców w latach 1939–1945 tych umów międzynarodowych jest bez liku. Wystarczy na początek wspomnieć, że już 1 września 1939 r. o godz. dwie eskadry bombowców nurkujących typu Ju-87B dokonały kilku nalotów na położony w województwie łódzkim Wieluń, niewielkie miasto bez strategicznego znaczenia. Pominąwszy historyczny spór, czy to bombardowanie rozpoczęło II wojnę światową, należy podkreślić, że mieszkańcy Wielunia byli pierwszymi ofiarami ludobójstwa w czasie tego konfliktu. W wyniku niczym nieuzasadnionego terroru niemieckiego lotnictwa śmierć mogło ponieść nawet ponad 2 tys. osób. O godz. 6 rano, nieco ponad godzinę po pierwszym nalocie na Wieluń, niemieckie bomby spadły także na obiekty wojskowe w Warszawie. Polską stolicę zaatakował niemiecki dywizjon z Prus Wschodnich. 25 września 1939 r. ponad 400 samolotów Luftwaffe przez 11 godzin zrzucało na Warszawę setki ton bomb. Był to pierwszy w historii II wojny światowej nalot dywanowy na europejską metropolię. Z kolei podczas powstania warszawskiego Niemcy, łamiąc konwencje haskie, wykorzystywali polskich cywilów, w tym głównie kobiety i dzieci, jako żywe tarcze osłaniające natarcie ich oddziałów. „Szlachetna" armia niemiecka To zaledwie czubek góry lodowej. Po wojnie Niemcy starali się wybielać swoje wojsko. Winy za zbrodnie zrzucali na „nazistów" i SS, przedstawiając korpus oficerski Wehrmachtu jako elitarny klub pruskich junkrów kierujących się głębokimi zasadami moralnymi. Być może wśród dowództwa regularnego niemieckiego wojska byli ludzie przyzwoici, wstrząśnięci ogromem potworności dokonywanych przez SS, ale fakty historyczne obciążają także armię niemiecką, i to od pierwszych dni wojny. Oburzeni mordem na polskich oficerach w Katyniu zapominamy, że Niemcy zabili na jesieni 1939 r. tysiące polskich jeńców wojennych. Skala okrucieństwa wobec polskich jeńców nie miała precedensu w historii. Polskich żołnierzy palono żywcem lub całymi oddziałami rozstrzeliwano. Nawet w obozach jenieckich, gdzie powinny były obowiązywać zasady określane prawem międzynarodowym, niemieccy strażnicy zabawiali się strzelaniem do polskich jeńców. Warto sięgnąć po książkę „Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce" niemieckiego historyka Jochena Böhlera, aby zrozumieć, że nie było w dziejach świata większego barbarzyństwa niż to, które zademonstrowali nasi zachodni sąsiedzi w latach II wojny światowej. 10 września 1939 r., kiedy jeszcze broniła się Warszawa i wierzono w szybkie kontruderzenie Francji i Anglii, na dziedzińcu kościoła w Piasecznie zastrzelono strzałem w głowę 15 polskich żołnierzy. 20 września w Majdanie Wielkim Niemcy zatłukli 40 polskich żołnierzy. 150 polskich jeńców wziętych do niewoli podczas bitwy nad Bzurą zostało rozstrzelanych z karabinu maszynowego. W Uryczu niedaleko Drohobycza zabito 100 żołnierzy 4. Pułku Strzelców Podhalańskich, a w Zakroczymiu żołnierze niemieckiej dywizji pancernej „Kempf" brutalnie zmasakrowali 600 obrońców Twierdzy Modlin. To zaledwie początek długiej listy zbrodni, za które Bundeswehra powinna płacić dożywotnie odszkodowania rodzinom pomordowanych. Tymczasem po wojnie niemieccy oficerowie, którzy rozkazywali zabijać polskich żołnierzy, cieszyli się uznaniem zasłużonych dla ojczyzny, często poszkodowanych przez zwycięzców, nobliwych kombatantów armii niemieckiej. Hekatomba dziejowa Zbrodnie na polskich żołnierzach budzą wstręt. Ale nie ma określenia dla horroru zgotowanego przez Niemców polskiej ludności cywilnej. W latach 1939–1945 na każdy tysiąc mieszkańców zabitych zostało 220 osób, a w niemieckich kazamatach zamordowano ponad 80 proc. polskiej inteligencji. Nie chodzi tu o straty populacyjne będące nieuniknionym efektem gigantycznych działań wojennych prowadzonych na naszym terytorium w 1939 i na przełomie lat 1944/1945. To wynik ludobójstwa – planowanej w szczegółach, uzasadnionej ideologicznie, precyzyjnie skalkulowanej finansowo, rabunkowej eksterminacji obywateli polskich różnych wyznań. Polska straciła 38 proc. przedwojennego majątku narodowego, 90 proc. dóbr kultury narodowej i 90 proc. infrastruktury przemysłowej. Tymczasem przedstawiciele rządu Angeli Merkel uważają, że sprawa odszkodowań wojennych dla Polski jest uregulowana „z punktu widzenia moralnego". Zdumiewa, że w epoce obsesyjnej poprawności politycznej wysoki rangą przedstawiciel rządu federalnego wypowiada się w tak karygodny sposób. Zamordowanie milionów obywateli polskich i niezapłacenie grosza reparacji wojennych jest „uregulowane moralnie"? Nauczycielom historii polecam czytanie uczniom na lekcjach fragmentów „Sprawozdania Biura Odszkodowań Wojennych w przedmiocie strat i szkód wojennych Polski 1939–1945" sporządzonego przez Biuro Odszkodowań Wojennych przy Prezydium Rady Ministrów w 1947 r. Ta lektura działa na wyobraźnię i budzi grozę. Jeżeli polscy uczniowie zadają pytanie, dlaczego żyje się lepiej w Niemczech niż w Polsce, to odpowiedź jest prosta: Niemcy w czasie II wojny światowej zrujnowali Polskę jak żadna inna katastrofa w dziejach, a część swojego dobrobytu oparli na kapitale rabowanym w całej Europie. Po uważnej lekturze tego sprawozdania i według bardzo wstępnych szacunków uważam, że Republika Federalna Niemiec powinna wypłacić Polsce zadośćuczynienie będące ekwiwalentem 50 mld dolarów o sile nabywczej z 1939 r., co po uwzględnieniu inflacji stanowi równowartość ponad 1 bln dolarów o wartości z 2013 r. W czasie tego typu dyskusji pojawia się zazwyczaj argument, że po 1945 r. Polska przejęła znaczący fragment terytoriów wschodnich III Rzeszy. Należy podkreślić z całą stanowczością, że te zmiany graniczne nie stanowią ekwiwalentu odszkodowań wojennych, lecz są suwerenną decyzją zwycięskich mocarstw zawartą w tzw. deklaracji poczdamskiej. Z tego punktu widzenia uznanie polskiej granicy zachodniej przez rząd RFN w 1970 r., na co powołują się urzędnicy gabinetu Angeli Merkel, jest bez znaczenia dla powojennego ładu w Europie. Granicą jest i zawsze będzie Odra. Zagłada wszystkiego co niegermańskie Często w literaturze historycznej odnajduję pogląd, że dla Hitlera II wojna światowa miała jeden cel ideologiczny: wymazanie „rasy" żydowskiej z mapy świata. To ewidentne, bardzo prostackie spłycenie tematu. Celem był podbój, rabunek i podporządkowanie wszystkich, którzy nie są Niemcami. Tragiczny los Żydów był jedynie preludium do zagłady szykowanej narodom słowiańskim. 11 marca 1942 r. dr Henry Picker, osobisty stenograf Adolfa Hitlera, zanotował słowa swojego szefa: „Berlin jako stolica świata będzie porównywalny tylko ze starożytnym Egiptem, Babilonem czy Rzymem. Czymże będzie w porównaniu z nim Londyn czy Paryż?". W urojonej wizji świata Hitler postrzegał Berlin jako największą metropolię w historii – Germanię, stolicę wyselekcjonowanej, nieskazitelnej rasy panów. W tej chorej wizji przyszłości Europa Wschodnia odgrywała szczególnie ważną rolę. Miała bowiem stanowić zaplecze gospodarcze Wielkich Niemiec, które od dnia zwycięstwa miały się stać ziemią świętą aryjskich nadludzi. Już w 1940 r. na polecenie Hitlera Alfred Rosenberg zaczął przygotowywać plany kierowania nowym i jedynym światowym imperium, jakim miała być „tysiącletnia" Rzesza. Ten urodzony w estońskim Rewlu główny ideolog narodowego socjalizmu był największym propagatorem koncepcji Lebensraumu – zdobycia „przestrzeni życiowej" dla narodu niemieckiego. Jej faktycznym twórcą był XIX-wieczny geograf Friedrich Ratzel, który sformułował siedem zasad ekspansjonizmu niemieckiego. Pierwsza z nich mówiła, że „przestrzeń państwa rozszerza się wraz z rozwojem jego kultury". W opinii nacjonalistów niemieckich kultura germańska napotykała na wschodzie opór Słowian. Dlatego ekspansjonizm niemiecki wiązał się nieuchronnie z fizyczną eliminacją narodów słowiańskich. „Zasadniczo chodzi więc o to – podkreślał Hitler – by ten ogromny bochen poręcznie pokroić, byśmy mogli go, po pierwsze, opanować, po drugie, nim zarządzać, a po trzecie, eksploatować. Nie może też być mowy o utworzeniu kiedykolwiek potęgi militarnej na zachód od Uralu, choćbyśmy musieli walczyć o to 100 lat. Żelazną zasadą musi być i pozostać, żeby nigdy nie pozwolić, by broń nosił ktokolwiek inny niż Niemiec!". Wygrana III Rzeszy w II wojnie światowej oznaczała eksterminację lub zniewolenie milionów ludzi w całej Europie. Pierwszym etapem ludobójstwa była eksterminacja wszystkich Żydów żyjących dotychczas między Grenlandią a Uralem. Szacuje się, że spośród 9,6 mln europejskich Żydów Niemcy zabili 5,7 mln. Kolejna, znacznie bardziej skomplikowana, faza ludobójstwa niemieckiego przewidywała zagładę 30 mln Słowian. Ci, którzy by przeżyli, mieli stanowić niewyczerpany rezerwuar siły roboczej do pracy niewolniczej. 23 lipca 1942 r. Obergruppenführer Martin Bormann, prywatny sekretarz Hitlera, napisał w liście do ministra Rzeszy dla okupowanych terytoriów wschodnich Alfreda Rosenberga: „Słowianie mają dla nas pracować. Gdy nie będą nam potrzebni, mogą umrzeć. Dlatego obowiązek szczepień i niemiecka opieka zdrowotna są zbędne. Edukacja jest niebezpieczna. Wystarczy, by umieli liczyć do stu. Dopuszczalna jest edukacja co najwyżej w takim stopniu, by mogli być dla nas przydatni. Jeśli chodzi o zaopatrzenie, mają dostawać tylko to, co jest zupełnie niezbędne". Aby odebrać narodom słowiańskim ich tożsamość narodową, Hitler zamierzał zrównać z ziemią większość polskich i rosyjskich miast. Taki los miał spotkać w pierwszej kolejności Warszawę i Leningrad. Także Kościół katolicki w swoim wieloetnicznym wymiarze był postrzegany jako wróg narodu niemieckiego. Brednie o mitycznych germańskich pradziejach miały zastąpić chrześcijaństwo. Pierwszym krokiem do tego celu miało być wybranie antypapieża, którym zostałby jakiś hiszpański ksiądz. Odtąd centrala podporządkowanego Berlinowi Kościoła katolickiego znajdowałaby się w Toledo, a rolę duchowego centrum nazistowskiej Europy przejąłby wybudowany z polecenia Alfreda Rosenberga w Monachium Instytut Indo-Germańskiej Historii Ducha. Parasol dla przestępców Czy Niemcy zostali należycie ukarani za swoje zbrodnie w czasie II wojny światowej? Nie, ponieważ nie płacą odszkodowań wojennych, mimo że z formalnego punktu widzenia procesy norymberskie potwierdziły, iż Niemcy – łamiąc prawo międzynarodowe – napadły na Polskę, Holandię, Belgię, Danię, Norwegię, Luksemburg, Jugosławię, Grecję i Związek Radziecki. Niemcy naruszyli bądź złamali 36 międzynarodowych umów i 64 gwarancje międzynarodowe, w tym wspomniane konwencje haskie z 1899 i 1907 r. oraz traktat o wzajemnych gwarancjach podpisany w 1925 r. w Locarno. Złamane zostały również liczne konwencje arbitrażowe i koncyliacyjne Niemiec, a także pakty o nieagresji, w tym nawet układ monachijski z 1938 r. Liczba więzionych i zamordowanych przedstawicieli innych narodowości nadal jest przedmiotem badań. Należy jednak podkreślić, że terroru doświadczali nie tylko mieszkańcy Europy Środkowej i Wschodniej, ale także Europy Zachodniej i Południowej. Oblicza się, że z 228 tys. Francuzów wywiezionych do niemieckich obozów koncentracyjnych wojnę przeżyło zaledwie 28 tys. Niemcy popełnili niezliczone zbrodnie w Grecji, Jugosławii, a nawet w sojuszniczych Włoszech. Republika Federalna Niemiec nigdy nie odpowiedziała za wielki głód oraz masakry dokonane przez Wehrmacht we wsiach Kandanos i Kondomari na Krecie. Tam mężczyzn rozstrzeliwano, a kobiety, dzieci i starców, w tym kapłanów Kościoła greckiego, palono żywcem. Kierujący masakrą generał Kurt Student żył spokojnie w Niemczech Zachodnich aż do 1978 r. W 1952 r. został nawet prezesem Związku Niemieckich Spadochroniarzy. Skala ludobójstwa była jednak najbardziej przerażająca w Polsce i ZSRR, gdzie liczby ofiar idą w miliony. Nie sposób wyliczyć wszystkich egzekucji ulicznych, pacyfikacji wsi, likwidacji polskiej inteligencji, wysiedleń ludności, wywózek do obozów koncentracyjnych czy pracy przymusowej. Niemiecki historyk Wolf Kaiser, współautor książki „Amnestia, wyparcie ze świadomości, ukaranie", podkreśla, że „liczbę ofiar niemieckiego nazizmu, nie licząc zabitych podczas bezpośrednich działań wojennych, szacuje się na około 13 mln. Za bezpośrednich sprawców zbrodni uważa się 200 tys. osób. Niemiecka prokuratura wdrożyła postępowanie przeciwko 87 tys. podejrzanych. Przygniatająca większość – niemal 80 tys. z nich – nigdy nie została skazana". W 1982 r. po raz pierwszy sporządzono bilans niemieckich procesów złapanych zbrodniarzy wojennych. Zaledwie 6456 z 200 tys. oskarżonych otrzymało w RFN wyroki skazujące. Z tej liczby niemieckie sądy skazały na dożywocie (które było najwyższym wymiarem kary w RFN) zaledwie 182 nazistów. Jak dodaje niemiecki historyk, do chwili obecnej liczba skazanych wzrosła do zaledwie 7 tys. „13 mln ofiar i 182 skazanych morderców. Trudno o bardziej deprymujący bilans" – ocenia Kaiser. Już w czerwcu 1949 r., zaledwie kilka dni po utworzeniu Republiki Federalnej Niemiec, ogłoszono pierwszą amnestię dla nazistów. Dwa lata później, mimo protestów zagranicznej opinii publicznej, ułaskawiono zbrodniarzy skazanych po wojnie przez sądy amerykańskie. Wolf Kaiser uważa, że przyczyną tej haniebnej decyzji była konieczność zasilenia Bundeswehry doświadczonymi oficerami. W ramach tej karygodnej polityki darowania winy mordercom Bundestag ogłosił w 1954 r. drugą amnestię, a w 1960 r. nastąpiło przedawnienie wszystkich morderstw, w tym tych dokonanych z premedytacją. Niemiecki historyk Johannes Tuchel wykazał, że RFN nie wprowadziła w życie prawa ustanowionego w procesach norymberskich. „Przy próbie rozliczenia się ze zbrodniami zawiedliśmy po 1945 r. jako społeczeństwo – podkreśla Tuchel. – Nie można mówić eufemistycznie o wyniku niesatysfakcjonującym, to jest po prostu skandal". Wszyscy znamy zdjęcia z procesu przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze. Tam jednak na ławie oskarżonych zasiadło zaledwie 22 oskarżonych. Tymczasem, jak dowodzi brytyjski pisarz Guy Walters w swojej książce z 2009 r. pt. „Hunting Evil" („Ścigając zło"), dzięki cichej pomocy niemieckich służb granicznych, ambasad, przedstawicielstw handlowych i organizacji pozarządowych kary uniknęło ponad 30 tys. niemieckich przestępców wojennych, w tym zbrodniarze pokroju sadystycznego lekarza z Auschwitz Josepha Mengele. Od pewnego czasu głośno jest o sporze o pomnik polskich ofiar niemieckiej okupacji w Berlinie. Nazwijmy sprawy po imieniu: to skandal i dowód karłactwa moralnego. Jak można bowiem debatować nad symbolem krzywd dokonanych na tak niewyobrażalną skalę? Niemcy ponoszą odpowiedzialność za śmierć 5,8 mln Polaków, a debatują nad wartą kilka tysięcy euro tablicą ustawioną gdzieś między budkami z kebabami na przedmieściach Berlina. Redakcja „Rzeczy o Historii" ma w takim razie inną propozycję: Polska powinna utworzyć eksterytorialne muzeum niemieckich zbrodni wojennych w okupowanej Polsce, mające siedzibę w budynku polskiej misji dyplomatycznej, który ma powstać przy berlińskiej Unter den Linden 70–72. Na kustosza muzeum zgłaszamy naszego autora, wybitnego znawcę stosunków polsko-niemieckich, absolwenta studiów germanistycznych w Albert-Ludwigs-Universität we Freiburgu, prof. dr. hab. Arkadiusza Stempina.
Ludobójstwo, dokonane przez funkcjonariuszy NKWD na blisko 22 tys. obywatelach II Rzeczypospolitej, do dziś pozostaje niezabliźnioną raną. Wśród nich było 14,5 tys. jeńców wojennych – oficerów i policjantów – z obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz 7,3 tys. więźniów aresztowanych na terenach okupowanych przez ZSRS.
Głód, męczarnie, egzekucje, 2-3 mln zabitych żołnierzy. Przez długi czas nie mówiło się głośno o zbrodniach dokonanych na jeńcach wojennych w hitlerowskich stalagach, twierdzi historyk Rolf Keller. Deutsche Welle: Ilu radzieckich jeńców wziął Wehrmacht do niewoli? Ilu z nich zginęło? Rolf Keller: Z pewnością do niewoli wzięto 5,3 - 5,7 mln radzieckich żołnierzy. Co najmniej 2,6 mln, o ile nie nawet 3,3 mln z nich, zmarło w niemieckiej niewoli, czyli ponad połowa. Odsetek zabitych i zmarłych w przypadku innych jeńców wynosił maksymalnie 2 proc. Jak traktowano jeńców? Radzieccy więźniowie wojenni w ujęciu Wehrmachtu byli formalnie jeńcami, ale nie traktowano ich zgodnie z zasadami konwencji genewskiej. Umyślnie gorzej ich żywiono i gorzej traktowano, niż innych. W ramach specjalnego programu selekcji separowano na przykład Żydów i komisarzy politycznych; jeńców wojennych wydawano w ręce SS. Rolf Keller: W Niemczech temat ten nie interesował nikogo po wojnie Wojna ze Związkiem Radzieckim była zapowiedziana przez Hitlera jako "walka eksterminacyjna" (Vernichtungskampf), czyli planowana była śmierć milionów mieszkańców ZSRR. Jeńców wojennych określano jako reprezentantów "żydowsko-bolszewickiego światopoglądu". W hitlerowskiej propagandzie byli oni nazywani "typami przestępczymi", "słowiańskimi podludźmi" czy "wyrzutkami ludzkości". Tylko dlatego, że w przemyśle zbrojeniowym potrzeba było coraz więcej rąk do pracy, przywożono ich do Niemiec. W Niemczech istniały stalagi, czyli "Stammlager fuer Kriegsgefangene" - obozy jenieckie dla szeregowców i podoficerów. Jakie panowały tam warunki? Pierwsze stalagi, tworzone jako obozy jenieckie dla Polaków, Belgów, Francuzów czy Brytyjczyków i Serbów, składały się z baraków. Służyły do rozdziału jeńców jako siły roboczej po różnych firmach czy w rolnictwie. Dla radzieckich jeńców tworzono od 1941 r. coś nowego: tzw. Russen-Lager: 12 dużych obozów dla 20 tys do 50 tys. jeńców, przede wszystkim na Śląsku, w Saksonii, Dolnej Saksonii i w Westfalii. Tam nie było baraków z miejscami noclegowymi i sanitariatami tylko była to wolna przestrzeń ogrodzona drutem kolczastym z wieżami wartowniczymi. Jeńcy musieli nawet w największym zimnie koczować pod gołym niebem. Menażkami grzebali w ziemi jamy, żeby móc się tam schować przed zimnem. Zbadaliśmy dokumenty, listy zgonów i ewidencję cmentarną, gdzie często podawana jest przyczyna zgonu "przez uduszenie się w jamie w ziemi”. Czyli panowały tam straszliwe warunki. Ponieważ internowani nie dostawali dość do jedzenia, jedli korę czy wygrzebywali z ziemi robaki. Szybko szerzyły się choroby, tak że od października 1941 zaczął się masowy pomór. W największych obozach radzieckich jeńców dziennie umierało do 300 osób, które grzebano w zbiorowych mogiłach. Cmentarz stalagu Oerbke (Stalag XI D/321), 1941 Jaki był los jeńców po wyzwoleniu w 1945 r.? Sławetny rozkaz Stalina nr. 270 mówił, że radziecki żołnierz walczy do końca i nigdy nie idzie do niewoli. Każdy jeniec uważany był za zdrajcę. Jemu i jego rodzinie groziły kary. Żołnierzy powracających z Niemiec traktowano najpierw jako potencjalnych kolaborantów: jak można było przeżyć cztery lata w Niemczech w tak strasznych warunkach nie współpracując z Niemcami? Wielu jeńców nie mogło w ogóle wrócić do domu - trafiali do gułagu, obozów sowieckiej bezpieki czy do batalionów karnych. Niewola i więzienie rzutowały na całe ich życie. Temat ten był tabu nawet w rodzinie. O tym się nie mówiło, dlatego jest tak mało relacji świadków historii na ten temat. Także w Niemczech temat ten nie interesował nikogo po wojnie - i także ze względu na konflikt Wschód-Zachód - był on na marginesie aż do lat 90-tych. Działo się tak, pomimo, że w okresie wojny wszyscy doskonale wiedzieli o tym, bo w każdej właściwie miejscowości były brygady pracy składające się z jeńców. Rolnicy wystawiali rachunki za brukiew, którą kradli na polach głodni więźniowie. Ponieważ wielu oddalało się z miejsca pracy w poszukiwaniu jedzenia, ginęli zastrzeleni przez strażników. "Russenlager" Oerbke (Stalag XI D/321), 1941 Czego życzyliby sobie od Niemiec ci, którzy przeżyli? Ich stosunek do Niemiec i do ich ojczyzny jest ambiwalentny. Jeden z rosyjskich historyków napisał: "na koniec stali się ofiarami dwóch dyktatur". Są wdzięczni, kiedy ktoś interesuje się ich losem i kiedy doświadczają takich gestów, jakie robi np. berlińskie towarzystwo "Kontakty", które ocalonym wypłacało po 300 euro z pieniędzy uzyskanych od darczyńców. Te pieniądze przydały im się bardzo. Szacuje się, że żyje jeszcze około dwóch tysięcy ocalałych jeńców; są już w bardzo podeszłym wieku, często schorowani, z minimalnymi rentami, za które nie mogą nawet kupić potrzebnych im lekarstw. W Niemczech toczy się spór nt. odszkodowań. Właściwie nie są one przewidziane dla jeńców wojennych. Jak ocenia to Pan w odniesieniu do byłych rosyjskich jeńców? W myśl konwencji genewskiej jeńcy wojenni powinni być tak samo zaopatrzeni, jak niemieccy żołnierze. W przypadku rosyjskich jeńców tego jednak celowo nie zrobiono. W obawie przed dalszą lawiną roszczeń niemiecka strona kategorycznie odrzuciła wszelkie roszczenia od jeńców. Jest to dylemat nie tylko pod względem prawnym, ale również pod względem etyczno-moralnym. Pożądane byłoby uznanie tych roszczeń nie pod formalnym pojęciem "odszkodowań". Partie opozycyjne Lewica i Zieloni wskazują na to, że radzieccy jeńcy byli ofiarami reżimu hitlerowskiego. Dla mnie, jako historyka, jest to jasne. Istnieje tymczasem dość dowodów na zbrodnie popełnione przez hitlerowców na radzieckich jeńcach wojennych. Oni sami życzyliby sobie, żeby strona niemiecka publicznie się do tego przyznała. Prezydent RFN Joachim Gauck stwierdził już, że miało to miejsce; brak jeszcze tylko ustosunkowania się do nich Bundestagu. rozmawiała Andrea Grunau Historyk Rolf Keller od 25 lat zajmuje się tematem radzieckich jeńców wojennych. Uczestniczył w niemiecko-rosyjskim projekcie badawczym, w trakcie którego dokonano weryfikacji akt jeńców niemieckich, które po roku 1945 dostarczono do Moskwy. Jako działacz organizacji dbającej o miejsca pamięci ma kontakt z wieloma ocalałymi jeńcami.

Lista transportowa polskich jeńców wojennych ze Stalagu IIC, l.206 zobacz więcej Lista transportowa polskich jeńców wojennych ze Stalagu IIC, l.206

Artykuł profesora na temat polskich strat oraz losów polskich jeńców wojennych został opublikowany na stronie internetowej Instytutu Pamięci Narodowej z okazji 100. rocznicy Bitwy Warszawskiej. Tekst ten został też przetłumaczony na języki rosyjski i angielski. „Warunki, w jakich tworzyło się i walczyło Wojsko Polskie, utrudniają precyzyjne określenie wysokości strat. Przyjmuje się, że od 1 listopada 1918 do 31 grudnia 1920 r. poległo 19 841 i zmarło z ran lub chorób 27 214 żołnierzy (razem 47 055). W tym czasie zaginęło ich 54 281. Zdecydowana większość z nich trafiła do niewoli, niewielka część to faktycznie przepadli bez śladu oraz dezerterzy, którzy przeszli na stronę nieprzyjaciela" – opisuje prof. Rezmer. Jego zdaniem w niewoli sowieckiej znalazło się około 44 000 żołnierzy WP wykazywanych jako zaginieni. „Do niewoli trafiło ich znacznie więcej, ale wielu szybko uciekło lub zostało odbitych po zmianie sytuacji na froncie i ci nie byli wliczani do tej kategorii" – dodaje. Autor publikacji przypomina, że zgodnie z postanowieniami układu o repatriacji w połowie marca 1921 r. rozpoczęła się wymiana jeńców wojennych. Dokonywano jej w dwóch punktach granicznych: na stacjach kolejowych Niegoriełoje koło Kojdanowa (po stronie sowieckiej) – Stołpce (po stronie polskiej) oraz na stacji Zdołbunów (dla obu stron, znajdowała się w Polsce). Od marca do lipca 1921 r. do Polski przez Niegoriełoje przejechało 10 694 jeńców, a przez Zdołbunów – 5 762. Od lipca do grudnia tegoż roku przez te same stacje wróciło do kraju odpowiednio 12 119 i 3791 jeńców. „Później ich strumień wyraźnie zmalał. Od stycznia do lipca 1922 r. powróciło z niewoli sowieckiej 2 473 żołnierzy. W sumie od marca 1921, kiedy rozpoczęła się zasadnicza akcja, do połowy 1922 r. powróciło do Polski 34 839 jeńców wojennych. Po doliczeniu tych, którzy w tym samym czasie zbiegli z sowieckich obozów, więzień, oddziałów roboczych, ze szpitali i podczas transportu (mogło być ich kilkuset), otrzymamy około 35 500 jeńców wojennych, którzy wrócili do kraju. Do listopada 1922 r., kiedy akcja powrotu praktycznie się zakończyła, mogło dotrzeć jeszcze kilkuset jeńców" – opisuje profesor. I dodaje, że repatriacja miała charakter dobrowolny i niewielka część jeńców (około 2000–3000) z różnych przyczyn zdecydowała się pozostać w Rosji. Z jeńców-dezerterów i jeńców przymusowo zmobilizowanych bolszewicy próbowali w 1920 r. stworzyć 1. Polską Armię Czerwoną. Po zawarciu rozejmu w październiku 1920 r. została ona rozformowana, „a jej żołnierzy poddano intensywnemu szkoleniu ideologicznemu, aby po powrocie do Polski propagowali idee komunistyczne lub prowadzili działalność antypaństwową". Zdaniem profesora „można przyjąć, że znamy los około 39 000 polskich żołnierzy – jeńców sowieckich". „W bilansie brakuje około 5 000 jeńców. Nie wiemy więc: czy ich zabito lub zmarli z ran już w trakcie drogi do jenieckich punktów zbornych lub podczas transportu do obozu, czy zginęli zamordowani w obozach lub więzieniach, czy zmarli w obozach i w transportach repatriacyjnych, czy zginęli w nieznanych okolicznościach. Aby chociaż częściowo wyjaśnić, co się z nimi stało, konieczne są badania archiwalne w Rosji i na Ukrainie" – uważa autor publikacji.
Liczba skanów. N1. Lista transportowa polskich i francuskich jeńców wojennych ze Stalagu IA, l.1. 23. N100. Lista transportowa polskich jeńców wojennych ze Stalagu IIA, l.1795. 47. N102. Lista transportowa polskich jeńców wojennych ze Stalagu IIA, l.1806.
W czasie II wojny światowej na terenie poligonu Hohenfels znajdował się obóz jeniecki o nazwie Stalag 383. Przetrzymywano w nim jeńców alianckich, z czego ponad połowę z 5 tys. stanowili jeńcy polscy. Od 1945 do 1949 r. w Hohenfels byli polscy jeńcy budowali cmentarz dla wysiedleńców, którzy zmarli w czasie niewoli. Zobacz także: Biden: wysłanie amerykańskich żołnierzy na Ukrainę nigdy nie wchodziło w grę "Chcieliśmy oddać szacunek naszym poległym towarzyszom" - Wiedząc o polskich pomnikach w Joint Multinational Readiness Center przed naszym przyjazdem, chcieliśmy oddać szacunek naszym poległym towarzyszom - powiedział kapitan Timothy Johnson. - Po usłyszeniu o polskim cmentarzu, poświęciliśmy nasz czas i siłę roboczą, aby oczyścić i cmentarz i nagrobki - dodał. - Ten cmentarz jest namacalnym dowodem strasznego okresu w historii. A my jesteśmy tutaj, aby uhonorować uczestników tamtych czasów. Ważne jest, abyśmy nadal o nich pamiętali. Jesteśmy im to winni - powiedział Johnson. Żołnierze kosili trawę, grabili liście, czyścili nagrobki i wywozili gruz. - Cieszyliśmy się możliwością służenia społeczności i naszym polskim przyjaciołom. Zawsze możemy wyjść z czegoś takiego z poczuciem zadowolenia z tego, co zrobiliśmy i co osiągnęliśmy - powiedział płk Brian E. McCarthy. Zobacz także: Dokumenty amerykańskiego wywiadu: ostrzeżenie przed ruchami Rosji Cieszymy się, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe treści Źródło: (ww)
80 lat temu, 2 kwietnia 1940 roku, kierownictwo NKWD w rozwinięciu uchwały Biura Politycznego KC Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) z 5 marca 1940 roku, wydało polecenie skierowania 78 jeńców wojennych z obozu kozielskiego do dyspozycji szefa UNKWD obwodu smoleńskiego. 3 kwietnia 1940 NKWD rozpoczęło wywóz polskich oficerów z obozów w Kozielsku skąd wyruszyły
Archiwum Państwowe w Szczecinie Robotnicy przymusowi w czasie drugiej wojny światowej Podczas drugiej wojny światowej gospodarka niemiecka odczuwała coraz ostrzejszy deficyt siły roboczej. Był on spowodowany mobilizacją i wysyłaniem na front wielu milionów mężczyzn oraz rozbudową zakładów produkujących na potrzeby armii. Rezerwuarem taniej siły roboczej dla gospodarki niemieckiej stały się obszary okupowanej Europy, z których werbowano robotników przymusowych. Najwcześniej zaczęto wykorzystywać do pracy polskich jeńców wojennych. Z ziem włączonych do III Rzeszy już jesienią 1939 r., wraz z akcją wysiedlania Polaków do Generalnego Gubernatorstwa, zaczęły się wywózki na roboty. Do jesieni 1944 r. z Kraju Warty zostało wywiezionych ponad 650 tys. osób, czyli przeszło 10% ogółu polskich mieszkańców. Około 60 tys. z nich zmarło lub zostało zwolnionych ze względu na stan zdrowia. Od 1940 r. władze hitlerowskie rozpoczęły przymusowy nabór do pracy również na obszarze Generalnego Gubernatorstwa. Już w październiku 1939 r. zostało wydane rozporządzenie wprowadzające obowiązek pracy dla ludności Generalnego Gubernatorstwa w wieku od 18 do 60 lat (w grudniu dolna granica wieku została obniżona do 14 roku życia). Początkowo Niemcy liczyli, że uda im się zachęcić Polaków do dobrowolnych wyjazdów do pracy w Rzeszy. Okazało się jednak, że nie ma wielu chętnych, dlatego zaczęto stosować różne formy przymusu. Urzędy Pracy (Arbeitsamt) na terenie Generalnego Gubernatorstwa zaczęły wysyłać imienne wezwania do stawienia się w punktach zbiorczych. Za odmowę groziły surowe kary, łącznie z wywiezieniem na roboty całej rodziny. Drugim sposobem pozyskiwania robotników były łapanki organizowane na ulicach miast, targowiskach, a nawet w kawiarniach czy pociągach. Z wywózki mogły być zwolnione jedynie osoby, które mogły udowodnić, że są zatrudnione w przedsiębiorstwach i instytucjach pracujących na potrzeby Rzeszy. Wielu Polaków próbowało zdobyć w sposób nielegalny takie zaświadczenia, ale z biegiem czasu było to coraz trudniejsze. Schwytani w łapankach próbowali uciekać z pociągów lub wykupywać się przy pomocy łapówek. Liczba łapanek jednak rosła, zwłaszcza po agresji niemieckiej na Związek Radziecki. Z okupowanych terenów ZSRR wywożono Polaków, Rosjan, Ukraińców, Litwinów oraz przedstawicieli wielu innych narodowości. Robotnikami przymusowymi w III Rzeszy byli też obywatele państw zachodnich podbitych przez Hitlera – głównie Francuzi, Belgowie, Holendrzy. Polacy stanowili jednak najliczniejszą grupę cudzoziemskich robotników zatrudnionych w czasie drugiej wojny światowej w niemieckiej gospodarce. Dokumenty polskich robotników przymusowych Już w pierwszym roku okupacji zostało wywiezionych około 350 tys. osób, z których zdecydowana większość została skierowana do pracy w rolnictwie. Pozostałych zatrudniono w różnych gałęziach przemysłu. Liczbę tą należy jednak uzupełnić o około 300 tys. polskich jeńców wojennych, którzy również zostali przymusowo zatrudnieni. W kolejnych latach liczba osób wywożonych na roboty do Rzeszy stale rosła. Według różnych szacunków do końca wojny wywieziono od 2,5 do 3,5 miliona osób posiadających w 1939 r. polskie obywatelstwo. Łącznie na potrzeby niemieckiej gospodarki pracowało około 12 milionów robotników cudzoziemskich z całej okupowanej Europy. Polacy byli też zatrudniani przymusowo na terenie Generalnego Gubernatorstwa w przedsiębiorstwach ważnych dla gospodarki niemieckiej, głównie w ramach Służby Budowlanej (Baudienst). Pracowali przy budowie dróg i linii kolejowych oraz umocnień i fortyfikacji, a także w przemyśle zbrojeniowym. Warunki pracy robotników przymusowych zależały od wielu czynników. W najtrudniejszym położeniu były osoby zatrudnione w fabrykach zbrojeniowych, a w stosunkowo najlepszym w gospodarstwach rolnych. Wszędzie jednak decydujące znaczenie miała postawa pracodawcy lub bezpośredniego nadzorcy. Polacy byli traktowani znacznie gorzej i mieli bardziej ograniczone prawa niż robotnicy z zachodniej Europy. Najgorzej natomiast byli traktowani robotnicy z terenów wschodnich, czyli z okupowanych obszarów ZSRR (tzw. Ostarbeiter). Zarówno warunki pracy, wysokość wynagrodzenia, jak również relacje pomiędzy Niemcami a robotnikami przymusowymi były regulowane przez szereg specjalnych zarządzeń. Polaków nie obejmowały niemieckie przepisy prawa pracy, otrzymywali niższe wynagrodzenie niż Niemcy lub robotnicy z krajów zachodnich, nie mieli prawa opuszczania miejsca pobytu bez specjalnego zezwolenia. Obowiązywał ich też zakaz korzystania z publicznych środków transportu, chodzenia do kin czy restauracji, a nawet nie mogli bez zezwolenia uczestniczyć w nabożeństwach. Kobiety wykonywały takie same prace, jak mężczyźni. Jeżeli Polka urodziła dziecko, to zazwyczaj po kilku dniach musiała wrócić do pracy. Na czas pracy matki dzieci były oddawane do niemieckich żłobków, gdzie często były celowo głodzone, co prowadziło do ogromnej śmiertelności niemowląt. Kartki z pamiętnika robotnicy przymusowej Walentyny Walkowiak Polscy robotnicy przymusowi musieli obowiązkowo nosić przyszyty do ubrania znak z literą „P”, a jego brak był surowo karany. Za zaniedbania czy opóźnienia w wykonywanej pracy bądź złamanie obowiązujących przepisów karano wysłaniem do przypominających obóz koncentracyjny obozów pracy wychowawczej. Natomiast kontakty seksualne z Niemcami były karane śmiercią. Znak obowiązkowo przyszywany do odzieży przez polskich robotników przymusowych. Źródło: Na terenie obecnego Pomorza Zachodniego w czasie drugiej wojny światowej pracowało kilkuset polskich robotników przymusowych. Ze względu na rolniczy charakter regionu, większość z nich została zatrudniona w rolnictwie, ale kilkadziesiąt tysięcy pracowało w Szczecinie i Policach – był to największy na Pomorzu Zachodnim kompleks obozów pracy przymusowej (ok. 150 obozów). Obozy pracy przymusowej dla robotników cudzoziemskich w Szczecinie (1939–1945). Opracował Tomasz Ślepowroński Praca przymusowa i niewolnicza na rzecz III Rzeszy przyniosła gospodarce niemieckiej ogromne korzyści oraz w znacznym stopniu umożliwiała prowadzenie działań wojennych. Stanowiła też ważne narzędzie niemieckiej polityki narodowościowej, miała bowiem na celu biologiczne wyniszczenie narodów podbitych, zwłaszcza słowiańskich. W 1992 r. i po 2001 r. rząd niemiecki przekazał na jednorazowe wypłaty dla byłych polskich robotników przymusowych i niewolniczych sumę ok. 2,3 mld marek. Stanowi ona symboliczną rekompensatę za doznane przez nich krzywdy. Kolumna robotnikow przymusowych prowadzonych do pracy. Fotografia za zbiorow Bogdana Frankiewicza MATERIAŁY DYDAKTYCZNE Zadanie 1. Instrukcja dla Polaków wywożonych na roboty Wymień zakazy obowiązujące polskich robotników przymusowych. Czym groziło nieprzestrzeganie tych zakazów? Przeczytaj uważnie punkt 9. Jak sądzisz, dlaczego władze hitlerowskie twierdziły, że przyjazd na roboty do Rzeszy był dobrowolny? Zadanie 2. Fragmenty wspomnień polskich robotników przymusowych zatrudnionych w czasie drugiej wojny światowej na Pomorzu Zachodnim Na podstawie poniższych fragmentów wspomnień scharakteryzuj: okoliczności, w jakich zostali wywiezieni na roboty przymusowe, warunki, w jakich mieszkali, warunki, w jakich pracowali, postawy polskich robotników przymusowych wobec Niemców, postawy Niemców wobec polskich robotników przymusowych. 2. Jakie ważne przeżycia związane z pobytem na robotach wspominają te osoby? Jak sądzisz, dlaczego akurat te wydarzenia były dla nich ważne? 1. Mieczysław Karbowski [rękopis] [transkrypcja] 2. Walentyn Kolber [maszynopis] 3. Walentyna Walkowiak [nagranie audio] 4. Mieczysław Górski [nagranie video] Teksty źródłowe pochodzą z zasobu Archiwum Państwowego w Szczecinie. Dokumenty ze zbioru B. Frankiewicza (1923–2003). Nagrania zrealizowane w ramach projektu „Praca przymusowa na Pomorzu Zachodnim w latach 1939–1945”. Zadanie 3. Dowiedz się, czy w Twojej rodzinie była osoba, która została wywieziona na roboty przymusowe. Dowiedz się, jaki był jej los. MATERIAŁY DODATKOWE Bibliografia Podstawowe pojęcia Wskazówka dla nauczycieli: Zagadnienie dotyczące robotników przymusowych może zostać zrealizowane jako samodzielny temat bądź uzupełnienie problematyki dotyczącej sytuacji narodu polskiego pod dwiema okupacjami (IV etap edukacyjny – zakres podstawowy, punkt lub zakres rozszerzony, punkt Oprac. dr hab. Małgorzata Machałek Data publikacji 18 lutego 2015
XMSnZ.
  • 4uxeucm7c6.pages.dev/13
  • 4uxeucm7c6.pages.dev/301
  • 4uxeucm7c6.pages.dev/110
  • 4uxeucm7c6.pages.dev/337
  • 4uxeucm7c6.pages.dev/278
  • 4uxeucm7c6.pages.dev/216
  • 4uxeucm7c6.pages.dev/110
  • 4uxeucm7c6.pages.dev/112
  • 4uxeucm7c6.pages.dev/67
  • lista polskich jeńców wojennych w niemczech